poniedziałek, 2 lutego 2015

Ignis

Na końcu notki czeka was nie miła niespodzianka... Obrazek. Jest okropny, bo to szkic, których normalnie używam do stworzenia  normalnej wersji... Wstawiłam go tylko dla tego, żeby można było sobie łatwiej wyobrazić wygląd Iginis...
 ____________________________________
Cristo trzymał na rękach błękitną kotkę i leciał z nią w stronę swojego domu. Nie był pewien czy Tay oddycha i jakie ma szanse na przeżycie, ale wiedział, że musi ją ocalić. Położył kotkę na mchu i czekał.
    Taylor otworzyła oczy. Przestraszona, ale i jednocześnie zaspana patrzała na Cristo.
-Co się stało?- Szepnęła przecierając oczy.
-Ten naszyjnik cię dusił... Masz szczęście, że przeżyłaś.-Powiedział trzymając w łapie zerwany wisiorek.
-To od Oscara. On jest teraz zły i mnie nienawidzi.
-Tak. Coś zmieniło jego zachowanie. Nie wiem co, ale jest szansa, aby go odmienić.
-Co mam zrobić?!
-Ja tego nie wiem. Za to jestem pewien, że pomoże ci ktoś o wyjątkowych zdolnościach.
Machnął kilka razy skrzydłami i odleciał. Nie minęło kilka minut jak przyfrunął ze stosem papierowych rulonów. Rozwijał każdy po kolei i kładł je przed siebie.
-To jest to!- Powiedział uradowany.
-Mapa?- Przekrzywiła głowę spoglądając na papier.
-Nie mylisz się. Narysowała ją Grotto, dawno temu, ale jest jeszcze aktualna.
Rysunek był większy niż ogon Tay, a kraina w której mieszkają zajmowała maleńki zakreślony kółkiem fragment.
-Musisz wyruszyć niebawem. Ta mapa cię pokieruje. Spotkasz się z mędrcem, który ujawni ci jak pomóc Oscarowi. -Powiedział tajemniczo.
-Nie wyleczy go?
-To twoja misja. Los Oscara i być może wielu innych istnień zależy od tego czy znajdziesz lekarstwo.
-Nie dam sobie rady... Co jedna kotka może zrobić? Czeka mnie na pewno wiele niebezpieczeństw.
-Jest w tobie więcej siły niż ci się wydaje. Nie marnuj czasu. Powinnaś już wyruszyć w drogę.
Nie trzeba było drugi raz powtarzać, bo Taylor wzięła mapę w pysk, obróciła się i zaczęła iść na przód. Bała się, ale wiedziała, że jej przyjaciel nie wyjdzie z tego sam. Czy Oscar znów stanie się dobry? Jej wędrówka trwała aż do nocy i starała się nie robić żadnych przerw w marszu. Wiedziała, że cel podróży jest daleko, a jeśli się nie pośpieszy może nie zdążyć na czas. Było zimno, a drogę oświetlały tylko motyle. Las wydawał się nie mieć końca. Postanowiła pójść spać. Szybko znalazła opuszczoną norę, w której od razu zasnęła.
    Gdy tylko światło przedarło się przez korony drzew, kotka wstała, wzięła mapę i wyszła z pod ziemi. Przeszła kilka kroków w niepokoju, bo czuła, że ktoś za nią idzie. W myślach prosiła, żeby to tylko nie był Oscar. Obróciła się szybko mając nadzieję, że przybysz się wystraszy, ale nic nie zobaczyła, a jedynie usłyszała szelest liści. Przyspieszyła kroku, ale uczucie nie znikało. Ktoś za nią szedł! Obróciwszy się kolejny raz dostrzegła pomarańczową postać skaczącą w krzaki.
-Widziałam cię! Wyłaź!- Krzyknęła.
Zza krzewów wyłonił się malutki czerwono- pomarańczowy pyszczek.
-Ignis...- Odezwało się cichutko, małe zwierzątko.
Taylor podeszła bliżej.
-Masz na imię Ignis? Zgubiłeś się maluszku?
Wyłonił się z zarośli. Łapkę miał w podniesioną. Taylor natychmiast zauważyła, że coś z nią nie tak. Podeszła do niego i opatrzyła jego łapkę kilkoma leczniczymi liśćmi. Chwilę po tym zrzucił z niej opatrunek i o dziwo nie miała ani zadrapania.
-Wiedziałam, że to pomaga, ale aż tak...- Szepnęła zdziwiona.
-Ignis! Pomogłaś mi teraz będę towarzyszył ci w wędrówce!
-Świetnie. Zaraz... Co?! Nie. Nie mam czasu, ani ochoty opiekować się tobą. Mam ważną misję do wykonania!
-Hm... No dobrze... Ale i tak idę z tobą!- Ignis uśmiechnął się, a Taylor wręcz przeciwnie.
Teraz musi uratować Oscara oraz opiekować się małym towarzyszem, który będzie ją spowalniał. Sukcesów jak na razie nie widać...
 _________________________________
 Następny obrazek będzie ładniejszy... Na pewno....

piątek, 12 grudnia 2014

Prezent

    Padał deszcz. Było pochmurno i smutno w całej Turilii. Rośliny o tęczowych, żywych kolorach nagle jakoś poszarzały. Żadne ze zwierząt nie miało ochoty dziś wychodzić na zewnątrz. Wszystkie siedziały w swoich norach, dziuplach i jaskiniach.
    Taylor nie wyróżniała się. Leżała w ciepłej grocie i rysowała kamykiem po ścianie, który zostawiał za sobą blady ślad. Jej obrazek nie był zbyt piękny, ale ukazywał najszczersze uczucia. Przedstawiony był tam Oscar. Ten miły, zabawny i przygłupi kocurek, oraz ten odrzucający od siebie i wrogo nastawiony do całego świata. Niektóre fragmenty rozmazywała łapką, a inne poprawiała trawą tak, że rysunek stawał się wyraźniejszy. Zagłębienia w skale i szczeliny znacznie utrudniały rysowanie, ale kotka się tym nie przejmowała. Po prostu chciała mieć jakieś zajęcie. Nagle usłyszała jakiś trzask przed swoją grotą, jakby złamanie patyka. Spojrzała w stronę wyjścia, które przesłonięte było lianami. Dźwięk już się nie powtórzył. Taylor wzruszyła ramionami i znów chwyciła za rysujący kamień. Nie minęło kilka minut, a z dworu znów dobiegł jakiś dźwięk. Tym razem przypominał uderzenie ciężkiego głazu o ziemię. Kotka zostawiła wszystkie rzeczy i skierowała się w stronę wyjścia. Strach zaciskał jej swoje szpony na gardle. Dotknęła łapą "zasłonę" z lian i jednym szybkim ruchem przesunęła rośliny. Pośród ciemności ukazały się świecące, czerwone oczy, które zaczęły wędrować w stronę kotki. Nagle postać skoczyła do naszej bohaterki. Ta uchyliła się, a siwe zwierzę wylądowało na jednej ze ścian jaskini. Podniosło się z trudem. Trzymało w łapce jakąś rzecz zapakowaną w liście. Zwierzęciem tym okazał się Oscar. Zdumiona Taylor stała z otwartym pyszczkiem i wpatrywała się w przybysza.
-Co ty tu robisz?- Szepnęła zdezorientowana.
-Przyszedłem cię przeprosić.- Powiedział z dużymi przerwami między słowami i głaszcząc swoją potłuczoną łapkę.
-Poważnie?!- Krzyknęła uradowana- Myślałam, że się gniewasz!
Szczęśliwa kotka podbiegła do Oscara i przytuliła go. Nie obchodziło ją to, że przed chwilą się śmiertelnie się przestraszyła. Teraz ważny był tylko on i jego przyjaźń.
-Przyniosłem ci prezent. Pomyślałem, że się ucieszysz.- Powiedział i podniósł z ziemi paczuszkę z liści. Rozpakował ją, a oczom Tay ukazał się naszyjnik stworzony z różnorakich roślin. Wyglądał jak tęczowa plątanina flory przyozdobiona kilkoma piórkami o żywych kolorach,  a na jego końcu był błyszczący, zielony kamyczek. Kot wyciągnął łapki w stronę błękitnookiej i założył jej wisiorek.
Na pyszczku naszej bohaterki pojawił się szczery uśmiech.
Wydawało jej się jakby cały świat nagle stał się bardziej kolorowy i piękny. Oscar odsunął się od niej na kilka kroków, a jego pysk zaczął wykrzywiać się w uśmiech, jego nosek się zmarszczył, a brwi niebezpiecznie skierowały się ku niemu. To nie był uśmiech radości. Przemawiało przez niego zło, oczy lśniły czerwienią. Tay przestraszyła się przyjaciela. Naszyjnik z roślin zaczął się powoli zaciskać. Próbowała go zerwać, ale nie udało się. Pazury też na nic się nie zdały. Nie rozważając innych opcji wybiegła z groty. Pędziła przed siebie, bo wiedziała, że Oscar jej nie pomoże. Teraz jest zły i nie było co do tego wątpliwości, choć w głębi serca jeszcze czuła, że jest w nim odrobinka miłości. Biegła i traciła oddech. Szary świat tracił kontury i stawał się ciemniejszy, a rośliny coraz mocniej się zaciskały. Upadła na ziemię. Przed oczami miała już tylko mrok...
___________________________________________________
Z rysunku nie jestem zadowolona... Wyszły za duże oczy i głowy. :( Ale trudno. Następnym razem bardziej się postaram ;) Kontynuacja przygód Taylor w następny piątek.

piątek, 5 grudnia 2014

Przyjaciel?

Taylor już od dłuższego czasu siedziała na polanie, gdzie uczył ich Cristo. Nauczyciel mówił dziś o gwiazdach, galaktykach i niebie. Oscara dzisiaj nie było. Siedziała sama i nie wiedziała co się mogło z nim stać.
    "Z pewnością jest chory, albo może nie chciało mu się dzisiaj wstawać..."- myślała kotka.
Nagle na polanę wszedł długo wyczekiwany, szary kot. Jego wygląd jakby troszeczkę się zmienił. Oczy świeciły, a z pyska wystawały duże, dolne kły. W powietrzu czuć było napiętą atmosferę.
-Gdzie się podziewałeś Oscar?- zapytał łagodnie Cristo- Miałeś coś pilnego do zrobienia? Czy może coś się stało?
-Nie chciało mi się przychodzić na te nudne lekcje!- Krzyknął kot z lekkim uśmieszkiem na pyszczku.
Jego zachowanie było okropne. Nigdy nawet nie śmiał dyskutować z nauczycielem, a co dopiero wypowiadać się do niego w taki sposób. Usiadł obok swojej błękitnej koleżanki i patrzył na Cristo czekając na jego reakcję.
-Nie odnoś się tak więcej Oscar. Uspokój się.-Rzekł z opanowaniem, cierpliwy jak zwykle pegaz.
-Będę robił co mi się podoba.-Szepnął kot.
Nauczyciel nie usłyszawszy mruczenia nastolatka, kontynuował lekcję, a Oscar ani słowem nie odezwał się do przyjaciółki. Tay pomyślała, że może się obraził, a jego wygląd zaciekawił ją mocno, ale nie pytała się go o nic, też siedziała bez ruchu.
-Pamiętajcie koty-mówił nauczyciel- nie ważne z jaką prośbą się do mnie zgłosicie, to ja wam pomogę. Nie ważne też gdzie będziecie... Zawsze możecie ze mną porozmawiać.- Patrzył  swym przenikliwym spojrzeniem w oczy uczniów i uśmiechał się do nich łagodnie.
Tay nie słuchała z resztą jak zwykle, ale wiedziała o co chodzi i o czym mówi Cristo. Była teraz zajęta rozważaniem co się stało Oscarowi. Zaraz po lekcjach Taylor pobiegła za przyjacielem na polanę gdzie zwylke chodzili. Kot usiadł w słońcu i rozglądał się. Kilka kolegów do niego podeszło, ale zaraz uciekli z obrażonymi minami. Później podbiegła Mel. Ta po chwili również go opuściła, a jaj mina ukazywała wielkie obrażenie i pogardę. Coś było nie tak...
"Melonie z własnej woli nie odeszłaby od Oscara"-Myślała Tay.-"Tu dzieje się coś złego..."
Podbiegła do przyjaciela i usiadła obok niego. Spojrzała w jego stronę i uśmiechnęła się.
-Hej...-Szepnęła nieśmiało- Co u ciebie Oscar?
Kot parsknął i obrócił głowę w drugą stronę. Jego oczy straszliwie zaświeciły, a Tay posmutniała i jednocześnie trochę się przestraszyła. Miał ostre kły, najeżoną sierść, świecące oczy i rozgniewaną minę.

"Co się z nim dzieje?!"-Myślała błękitnooka."Obraził się czy co? Musiał przepraszać Mel przeze mnie..."
-Oscar przepraszam cię za to co się wczoraj stało. Nie musisz brać już nigdy więcej mojej winy na siebie.-Szepnęła i spuściła głowę z nadzieją, że przyjaciel jej wybaczy.
-A weź spadaj!- Krzyknął kot i wyszczerzył kły. -Gadasz bzdury. Z resztą jak zawsze!
Oscar skoczył przed siebie i pobiegł gdzieś w krzaki. Zniknął. Taylor poczuła ogromny ból w sercu. Jej przyjaciel taki nigdy nie był. Ta postać, z którą dzisiaj rozmawiała to nie był on...Miała ochotę płakać. Oscar po prostu się od niej odwrócił, a ona nie ma pojęcia za co. Przeprosiła go, ale wątpiła, że chodzi o sprawę z Mel i raissantami. Kotka obróciła się i zaczęła iść w stronę domu. Zrobiło się już całkiem ciemno, a dopiero szła obok polany świecących motyli. Zatrzymała się i spojrzała w stronę tego magicznego miejsca. Pobiegła na polankę pełną cudownych robaczków i przedzierając się przez krzewy i trawy, dotarła. To miejsce kojarzyło jej się z Oscarem, więc zrobiło jej się smutno, ale zaraz po tym rozchmurzyła się dzięki motylkom. Wystawiła łapkę, aby jeden z nich usiadł na niej. Tak się też stało, a kotka uśmiechnęła się szeroko. Przez krótki moment zapomniała o swych zmartwieniach. Chwilę po tym położyła się na trawie i spojrzała w gwiazdy. Przez myśl przebiegły jej słowa Cristo z dzisiejszej lekcji.
-Proszę cię Cristo... Uchroń mnie od fałszywych przyjaciół, bo z wrogami poradzę sobie sama...-Szepnęła Taylor, ani przez chwilę nie przestając patrzeć na nocne niebo.

piątek, 28 listopada 2014

Zło potrafi zmienić dobro...

    Oscar jak zwykle siedział nie słuchając Cristo i gadał z kolegą, który był za nim, a Taylor już otrząśnięta po wczorajszych słowach wyroczni rysowała pazurkiem po drewnianej tabliczce. Lekcja była nudna i pozbawiona sensu według kotki. Po prostu chciała ją przesiedzieć. Nie działo się nic ciekawego. Cristo coś mówił o owocach.
    Kiedy pierwsze ze słońc zaczęło zachodzić za horyzont, nauczyciel wypuścił nastolatków z lekcji. Niektórzy biegli w stronę swoich domów, przedzierając się przez las, a inni pędzili na polanę, by tam porozmawiać z przyjaciółmi. Oscar dziś wyjątkowo się nigdzie nie spieszył. Szedł razem z Taylor w stronę polanki.
-Wiesz już o co chodzi z tą przepowiednią?-zapytał nieśmiało Oscar.
-Nie...-Szepnęła
Kot pokiwał głową.
-Myślę, że będziesz kimś ważnym.- Kontynuował rozmowę.
Tay uśmiechnęła się.
-No co ty...
-Ale mówię ci!
-Niby kim?
-Królową!-Zaśmiał się i skoczył przed kotkę.
-Oj nie żartuj sobie. To poważna sprawa...
-Dobra, masz rację.
Dotarli do polany. Dookoła niej rosły wspaniałe drzewa. Taylor spojrzała w stronę tych, na których rosły owoce.
-Ty. Nie jesteś czasem głodny?
Oscar uśmiechnął się i pokiwał głową. Błękitnooka podbiegła do owocowego drzewa. Objęła pień i wbiła w niego pazury. Zaczęła wdrapywać się na górę. Dotarła do grubej gałęzi. Wspięła się na nią i sięgnęła po owoce. W tym samym czasie pod to drzewo przybiegł Oscar, a za nim Mel.
-Uważaj Taylor!- Krzyknął zaniepokojony kot.
-Tak!-Zaśmiała się Mel -Nie spadnij!
Taylor trochę oburzyła się złośliwymi uwagami Mel. Złapała za jeden z owoców. Był soczysty i miękki. Niestety wyślizgnął jej się z łapki i spadł prosto na Melonie. Lepki sok pokrył całą grzywkę i twarz nieszczęsnej kotki, a na dodatek owoc ten był zamieszkany. W środku urządziła sobie ucztę rodzinka Raisantów*. Stworzonka o czarnych jak węgiel oczkach i czerwonych niczym lawa ciałkach zaczęły gryźć bezbronną Mel, ponieważ była pokryta słodkim owocowym sokiem. Kotka podskoczyła i z piskiem zaczęła uciekać. Taylor zamiast współczuć bezbronnej koleżance po prostu się z niej śmiała. Mel wbiegła w gęstą i wysoką trawę, padła na grzbiet i zaczęła turlać się po niej w celu pozbycia się natrętów z jej lśniącego futerka. Wszystkie oczy znajdujące się na polanie teraz patrzyły z pogardą na nią. Taylor śmiała się tak ze znienawidzonej koleżanki, że aż spadła z drzewa, ale w cale się tym nie przejęła. Oscar nie wiedział co ma zrobić. Lubił Mel, ale stała się obiektem drwin innych kotów i nie chciał jej pomagać, więc tylko stał i patrzył z lekkim uśmieszkiem na pyszczku. Kiedy pogryziona przez mrówki kotka zrozumiała co się stało i podniosła się z ziemi, był już wieczór i nikogo nie było na polance, a Taylor wracała sobie z Oscarem spokojnie do domu. nagle przed nimi  wylądował Cristo.
-Witam was dzieci-Powiedział grzecznie-Słyszałem, że macie coś wspólnego z Mel i Raisantami. Przyznajcie się, które z was to zrobiło?
Koty milczały. Taylor bała się przyznać. Nie wiedziała jak może ją ukarać nauczyciel.
-To ja proszę pana- Powiedział Oscar ze spuszczoną głową i mrugnął okiem do swojej przyjaciółki-Przepraszam...
-Zawiodłem się na tobie Oscar. Pójdziemy teraz do Melonie i przeprosisz ją ładnie.
-Czyli... Nie zostanę ukarany?
-Nie, kara cię nie minie, ale to później, a teraz idziemy przeprosić twoją koleżankę.
Oscar pokiwał głową i obrócił się do Tay.
-Nie czekaj na mnie-Szepnął smutno.
Taylor poszła do domu sama
    Dwie godziny później, kiedy było już całkiem ciemno i tylko gwiazdy oświetlały drogę, Oscar wracał do domu przez las. Po drodze rozmyślał nad tym co się stało. przeprosił Mel w imieniu Taylor, oczywiście wtedy gdy Cristo nie słyszał. Czuł, że postąpił słusznie. Jego błękitnooka przyjaciółka zawsze ratowała mu skórę i dziś była dobra chwila, aby się jej odwdzięczyć. Oscar dotarł już do wielkiego drzewa, kilka kroków od jego nory, gdy nagle przed nim wylądowała mroczna postać koloru czarnego. Miała duże skrzydła i świecące, czerwone oczy. Oscar przysunął się do drzewa i ze strachem w oczach obserwował postać. Przez myśl mu nawet nie przeszło, żeby uciekać.

Skrzydlastym cieniem okazała się być Grotto. Podeszła bliżej kota.
-Spójrz mi w oczy!-Odezwał się przeraźliwy głos przypominający krakanie wrony.
Oscar uczynił dokładnie przeciwnie. Obrócił się od złego ptaszyska i zasłonił się łapą.
-I tak zrobisz to co ci rozkażę!-Krzyknęła.
-Zostaw mnie!-Pisnął Oscar patrząc jej prosto w czerwone ślepia i uczynił dokładnie po jej myśli. Oczy Grotto jakby zapłonęły światłem. Oscar padł na ziemię. Gdy się obudził był już ranek, bogini nie zostawiła po sobie ani śladu, ale kot mimo nie zmienionego wyglądu, nie czuł się tak jak wcześniej...
_________________________________________________________
*Raisant- duża, czerwona mrówka.

czwartek, 20 listopada 2014

Wyrocznia

Następnego dna już po szkole Taylor wyszła razem z Oscarem na polanę*. Wszystkie kocie nastolatki chodziły tam, gdy wcześnie kończyli lekcje. Kotka usiadła sobie w cieniu drzewa, a Oscar jak zwykle pobiegł przywitać się z kumplami. Taylor obserwowała wszystkich z daleka. Nagle do Oscara i jego paczki przyjaciół podbiegła jakaś kotka. To była Melonie, a raczej Mel, bo nikt jej nie mówił po imieniu...    Włosy miała do ramion koloru czerwonego, zielonego i czarnego. Całe jej futro z resztą miało takie właśnie kolory. Na przedniej łapce miała dwa blaszane kółeczka, a na szyi wisiorek z pierwszą literą jej imienia. Mel złapała Oscara za ramiona i odciągnęła go od reszty. Taylor uważnie przypatrywała się im. Mel mówiła coś do kota, a ten jej przytakiwał i kilkakrotnie chciał już uciekać, ale ona go powstrzymywała. Oscar lubił Mel, ale ona często była natrętna i samolubna. Bohaterka stwierdziła, że już ma tego dość i zaczęła biec w stronę męczącego się przyjaciela. Zatrzymała się tuż obok Melonie.
-Weź go zostaw, co?!- Powiedziała z oburzeniem Taylor.
Oscar po tych słowach westchnął i uśmiechnął się lekko. Teraz Tay była już pewna, że jej przyjaciel ma dosyć nękającej go kotki.
-Bo co? Jesteś jego nianią czy jak?!- Odparła zarozumiale Mel.
-Jestem jego przyjaciółką, ale może on nie chce, żebyś go tak nękała!
Mel zrobiła oburzoną minę, machnęła ogonem niby na pożegnanie i odeszła dumnym krokiem.
-Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczny!- Zaśmiał się Oscar.
-Drobnostka. Z resztą wiesz, że ja jej nie lubię.
Razem szli w stronę swoich domów, ale ociągali się ponieważ chcieli jak najwięcej czasu spędzić ze sobą. Zbliżał się wieczór. Pierwsze słońce już zachodziło, a oni byli dopiero przy Lesie Owocowym. Kiedy minęli polanę świecących motyli, Taylor nagle się zatrzymała.
-Coś się stało?-Zapytał Oscar z przejęciem, patrząc na minę koleżanki.
-Poczułam coś dziwnego...-Szepnęła.- Coś mi mówi, żeby pójść tam...
Wskazała łapką kierunek i zaraz potem pognała w tamtą stronę. Biegła długo. Bez przerwy jakby zahipnotyzowana. Oscar ledwo za nią nadążył. Nastała noc. Turilia była wyjątkowa i widać było gołym okiem całe galaktyki, kiedy spojrzało się na nocne niebo. Taylor zatrzymała się u stóp gór. Zadarli główki wysoko. Na największym ze szczytów stał majestatyczny ametystowy jeleń. Jego oko lśniło mocniej niż jakakolwiek z gwiazd. Był cudowny. Patrzył się w bok i połyskiwał pięknie.


 Oscar ukrył się za krzakami, a Taylor tylko stała i podziwiała. Nagle zwierzę zaczęło zeskakiwać z góry. Nie minęła minuta, a już ogromny jeleń stał przed Taylor. Nie miał pyska, a mimo to wypowiedział się.
-Grozić ci będzie straszliwe niebezpieczeństwo. -Rozbrzmiewał piękny gruby głos- Musisz wykazać się prawdziwą odwagą i czystym sercem. Bądź gotowa poświęcić się dla innych...
Po tych tajemniczych słowach jeleń cofnął się o kilka kroków, a potem skoczył gdzieś w puszczę i zniknął. Taylor stała jak wryta i tyko patrzyła w przestrzeń z otwartym pyszczkiem.
-Co...To... Było!?-Krzyknął Oscar.
-Ametystowy Douent**...-Szepnęła- On... On...
Kotka mrugnęła kilka razy oczami i obróciła się do Oscara.
-On przepowiada przyszłość...-Mruknęła.
Wrócili razem do domów. Mimo tego, że podróż trwała długo to Tay nie wypowiedziała ani słowa. Nawet nie pożegnała Oscara, gdy rozstali się przy wielkim drzewie. Całą noc myślała o słowach wyroczni.
___________________________________________________
*polana- mapa> polana1. Wokół niej rośnie trochę drzew owocowych.
**Ametystowy Douent- Fioletowy jeleń o zaokrąglonych rogach. Jego oczy świecą, a jego ciało jest półprzeźroczyste i błyszczące. Niewiele osób go widziało. Przepowiada przyszłość z gwiazd, ale tylko jeśli zechce. Nie da się go schwytać.

sobota, 15 listopada 2014

Zło wokół nas

    Taylor jak zwykle szła do uczelni. Postanowiła, że pójdzie jeszcze po Oscara. Wkroczyła na znaną sobie ścieżkę prowadzącą przez las drzew Moruss. Rośliny te były doskonałym pokarmem dla każdego ze zwierząt. Oczywiście jak zawsze Tay poczęstowała się darem wspaniałych drzew. Zjadając małe, soczyste owocki zbliżała się do nory Oscara. Przechodziła teraz przez barwną polanę z jednej strony zarośniętą wysokimi roślinami. Błękitne liany z zielonymi świecącymi kwiatami zwisały z drzew. Nagle zza roślin dobiegł ryk jakiegoś zwierzęcia. Taylor wystraszyła się i odskoczyła do tyłu. Teraz już ciekawość robiła swoje. Podeszła bliżej do grubego pnia drzewa. Nagle zza niego wyfrunęła znana istota- pretztail pół ptak, pół wąż. Wzleciał ponad rośliny i pisnął przeraźliwie. Było by to zwyczajne zjawisko, gdyby nie to, że pretztaile są łagodne i nie mają tak świecących oczu jak ten.

 Taylor zaczęła uciekać w stronę nory Oscara. Nagle przewróciła się. Wpadła na kogoś. Wstała z trudem i otworzyła oczy.
-Oscar!-Krzyknęła uradowana.
-Tay... Co ty tu robisz?-Spojrzał na nią jeszcze zaskoczony.
-Ja po ciebie przyszłam... I nagle... Coś mnie wystraszyło. Pretztail...
Oscar zaśmiał się.
-Przecież pretztaile są spokojne!-Krzyknął drwiąco.
Taylor pokręciła głową.
-No dobra... Chodźmy już, bo się spóźnimy.
Poszli razem w stronę uczelni.
    Dotarli na miejsce spóźnieni, ale Cristo oczywiście nie gniewał się na nich. Nauczyciel kontynuował lekcję o skrzydłach. Mimo tego, że Taylor nigdy go nie słuchała to skrzydła bardzo ją zaciekawiły. Chciałaby kiedyś wzbić się w powietrze.
-Oczywiście można otrzymać skrzydła.-mówił Cristo do zebranego tłumu nastolatków-niektóre stworzenia od razu je mają. Ale można je też utracić. Jeżeli ktoś zachowa źle... Wtedy już nie odzyskać swoich skrzydeł!
Lekcja odbywała się bez zakłóceń i bardzo spokojnie. Ale nie byli tam sami. Nad uczelnią, która nie miała dachu, bo znajdowała się na polanie ogrodzonej roślinami, latała Grotto i właśnie szukała nowych bezmyślnych  sprzymierzeńców. Spoglądała na koleżanki i kolegów Taylor. Oscar obrócił się i dostrzegł złą boginię. Przestraszył się. Poklepał Tay po ramieniu.
-Taylor zobacz!
-Co?-Obróciła się we wskazaną przez niego stronę. Nic nie dostrzegła. Grotto zdążyła już się ukryć za drzewami.-chyba ci się zdawało Oski...
Lekcja trwała długo. Aż do zachodu obu słońc. Taylor i Oscar wracali razem przez las. Było ciemno. Koty się bały, oboje widzieli dziś coś strasznego, więc obawiali się, że może się to powtórzyć. Szli obok siebie rozglądając się na boki. Nagle Oscar skoczył, chowając się za koleżankę.
-Co się stało?!-Krzyknęła przerażona.
Oscar wskazał łapką na jasną smugę unoszącą się ponad liśćmi, wśród drzew.
-To są te zielone kwiatki... Tak! To na pewno one...-Powiedziała niepewnie kotka.
Nagle światło zaczęło się przemieszczać. Teraz już wiedzieli, że to na pewno nie są te świecące kwiaty. Tay zaczęła iść w stronę światełka.
-Co ty robisz?-Szeptał Oscar.
-No trzeba przecież sprawdzić co to jest!
-Daj spokój wracamy do domów! Jeszcze coś nam się tanie!
-Przestań tak panikować. Albo idziesz ze mną, albo zostajesz.
Kot poszedł za swoją przyjaciółką. Podeszli niepewnie do dużych liści zasłaniających wszystko. Tay położyła na nich łapę i odsłoniła. Oślepiające światełka raziły ich w oczy. Kiedy po chwili spojrzeli na światło okazało się, że to żadne straszne potwory tylko świecące ćmy. Tay zaczęła się śmiać. Gdyby słuchali na lekcjach to by o nich wiedzieli, ale oni zawsze robili swoje. Teraz ganiali za motylami i się śmiali.
-Mówiłam, że nie ma się czego bać!- Zaśmiała się Taylor, gdy jeden z motyli usiadł na jej nosie.
_______________________________________________________
Polana świecących motyli jest zaznaczona na mapce.

piątek, 7 listopada 2014

Barwna Turilia

    Mówią, że magia nie istnieje, a jednak to nie jest do końca prawda. Magiczne światy i krainy to wymysł i fantazja- narzekają ludzie. Nikt nie widzi nic czarodziejskiego. A czego nie widać- tego nie ma...
    Na czarodziejskiej planecie zwanej Turilią, w bardzo odległej galaktyce żyją piękne istoty. W pełni rozwinęły swoją mowę i umysł. Początek tym istotom dały dwa mityczne potwory. Cristo, dobry stwórca i opiekun oraz Grotto zła niszczycielka wszystkich praw. Łagodny Cristo stworzył istoty o nieziemskiej urodzie. Zebrał je w jedno miejsce i uczył dobroci, szacunku. Gotto nie podzielała tego pomysłu. Oddzielała od grupy po kilka zwierząt i nakazywała im pożerać inne, mniejsze które też były częściami ekosystemu.
    Taylor to jedna z uczennic Cristo. Jak co dzień siedziała wśród innych mieszkańców Turilii i pilnie słuchała nauczyciela. Tay ma długą grzywkę opadającą na oko. Jest koloru błękitnego z różnymi cętkami i przebarwieniami na gęstym futerku. Jej oczy są lśniące i śliczne. Obok niej siedziała przystojna postać o błyszczących czarnych oraz siwych włosach. To był jej najlepszy przyjaciel Oscar. Byli sobie bliscy. Zawsze spędzali razem wolne chwile. Chłopak co chwila ją zaczepiał i szeptał jej coś na ucho. Cristo spojrzał na dzieci.
-Słuchajcie co do was mówię!-Powiedział stanowczo ale miło.
-Tak proszę pana.-Rozbrzmiał delikatny głos Taylor, która natychmiast usiadła prosto i przestała się śmiać.
-Teraz przejdziemy do tematu skrzydeł...-Kontynuował nauczyciel.
Jednak Tay już go nie słuchała, bo razem z Oscarem szeptali coś do siebie i obracali się co chwila.
-Skrzydła to oznaka honoru, prawości i wolności.-Mówił Cristo dumnie rozpościerając swoje, śnieżno białe skrzydła.-Jeśli wykażecie się mądrością, odwagą i...-W tej chwili Cristo zwrócił uwagę na gadającego, siwego kota-Oscar! A może ty dokończysz?
-Co? Ja?-Szepnął przestraszony uczeń.
-Tak. Powiedz nam proszę czemu mam skrzydła.
Oscar nie miał pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie. Widząc zakłopotanie przyjaciela Taylor podniosła rękę w górę i odpowiedziała.
-Bo każdy anioł na skrzydła!-Odpowiedziała żartobliwie przewidując reakcję nauczyciela.
Słysząc tę odpowiedź Cristo zaśmiał się.
-Tym razem wywinąłeś się od odpowiedzi Oscar. Ale następnym razem się pilnuj! Mam skrzydła dla tego, że...
Dla Taylor to już było tylko bla...bla...bla... Bo jej oczy zwrócone były ku Oscarowi.
Lekcja skończyła się gdy większe ze słońc Turilii zaszło za malowniczy horyzont. Drugie mniejsze jeszcze bladym światłem ogrzewało cudowne ziemie. Tay wracała razem z Oscarem do domu.
-Czemu to zrobiłaś?-Powiedział uśmiechając się do niej szczerze.
-Ale co?-Szepnęła.
-No znowu mnie uratowałaś.
Kotka zaśmiała się.
-Uratowałaś to za dużo powiedziane. Po prostu dzięki mnie wywinąłeś się od odpowiedzi! Ale jeśli będzie potrzeba... To ja zawsze cię uratuję...-Powiedziała, po czym przytuliła swojego przyjaciela.
-No to do jutra!-Pomachał jej łapką na pożegnanie wchodząc do dużej nory.
-Tak...-Westchnęła-Do jutra!
Powędrowała już sama w stronę swojej groty z uśmiechem na twarzy.